Budowanie nawyku i nowe spojrzenie na świat
W poprzednim wpisie opisałem początek. Czas, kiedy fotografia była w martwym punkcie, a mój aparat stał się bardziej ozdobą półki niż narzędziem do łapania chwil. Brakowało mi tej dawnej radości z robienia zdjęć, tej potrzeby patrzenia na świat przez pryzmat kadru. Był to czas stagnacji, moment, kiedy moje fotograficzne nawyki całkowicie się rozmyły. Sięgnąłem wtedy po coś prostszego, mniej wymagającego: telefon. Bez planu, bez presji — tylko ja, kieszeń i telefon. Od tego momentu, niemal niepostrzeżenie, zaczęła się mała rewolucja.
Dziś pójdziemy krok dalej. Opowiem o tym, jak budowałem nawyk, jak uczyłem się na nowo patrzeć na świat przez pryzmat chwili i małych zachwytów. Codzienne sytuacje stały się moją nową przestrzenią do poszukiwania kadrów, każda wyprawa okazją do odkrycia czegoś nowego. Odważnie łapię kadry, które wcześniej mnie peszyły, i odkrywam detale, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. I tak, od niepozornego wyjścia do sklepu, myjni czy na lody, zaczęła się ta podróż — podróż, której nie przewidywałem.

Chwytaj chwile
Zaczynamy prosto: telefon w kieszeni, buty na stopach i ruszamy. Uczę się, że każda, nawet najzwyklejsza sytuacja, może być szansą na uchwycenie czegoś wartościowego. Najtrudniejsze było pokonanie tej pierwszej, nieco absurdalnej obawy przed wyciągnięciem telefonu i robieniem zdjęć wśród ludzi. Na początku robiłem zdjęcia tylko wtedy, gdy nikogo nie było w pobliżu. To był bezpieczny początek – cichy kąt, zamknięte drzwi, budynki, które nie wymagają niczego poza spoglądaniem.
Z czasem zauważyłem coś zaskakującego: ludzie nie zwracają uwagi na osobę z telefonem. Każdy zajęty jest swoimi sprawami, a ja — człowiek z telefonem w ręce — byłem tylko kolejną częścią ich dnia. To odkrycie dało mi ogromną wolność. Skoro nikt na mnie nie patrzy, mogę odważnie łapać każdy kadr. I tak zacząłem fotografować okna, opuszczone budynki, promienie światła w galerii handlowej, ludzi spacerujących w parku. Zauważyłem, że i inni lubią podobne chwile: stare samochody, lecący samolot – elementy, które dla każdego mają coś wyjątkowego.













Światło, cienie, tekstura
Każda fotografia zaczyna się od światła, a to światło zaczęło inspirować moje ujęcia. Refleksy, gra promieni, cienie rzucane przez słońce sprawiały, że każda zwyczajna scena nabierała nowego życia. Czułem, że właśnie w tej ulotności światła odnajduję sens, że ono pokazuje mi drogę. Ale światło to tylko połowa opowieści.
Z czasem zauważyłem, jak wielką rolę zaczynają odgrywać cienie. Cienie dodawały głębi, pozwalały ukryć to, co zbędne, wydobywały z kadru tylko to, co istotne. Światło i cień razem tworzyły coś pięknego, zaskakującego, i jednocześnie prostego. Ale nie mniej ważna była tekstura. Z czasem coraz częściej dostrzegałem detale, które wcześniej mogły wydawać się bez znaczenia: fakturę drewna, pęknięcia na betonie, krople wody na szybie. To wszystko nadawało moim zdjęciom zupełnie nową jakość. Drewno, brud na plastikowych elementach, odblaski na szkle i cienkie linie na niebie — drobne elementy, które zmieniały każdy kadr.
Zmiana, jaką przeszło moje podejście do fotografii, była fundamentalna. Nagle telefon stawał się wystarczającym narzędziem. Nie potrzebowałem dodatkowego sprzętu, nie martwiłem się, czy zabrałem zapasową baterię. Prostota tego procesu stała się jego największą siłą. Wystarczyło wyciągnąć rękę, pstryknąć i gotowe.






Kompozycja i budowanie nawyku
Kiedy pierwszy zachwyt minął, pojawiła się potrzeba większej świadomości. Teraz, gdy odważyłem się na więcej, zacząłem przyglądać się temu, co fotografuję, bardziej świadomie. Przestałem zadowalać się jednym ujęciem – teraz chciałem uchwycić kilka kadrów tej samej sytuacji. To już nie było tylko „pstryknij i idź dalej”. Chciałem, by te chwile miały sens. I tak, przyszedł czas na technikalia.
Odpaliłem YouTube’a i zacząłem odkrywać tajniki ustawień mojego telefonu. Przestawiłem na 48 megapikseli, manualnie zarządzałem obiektywami, ustawiłem RAW-y – słowem, wykorzystałem maksimum możliwości tego narzędzia. Po włączeniu siatki trójpodziału łatwiej mi było świadomie układać kadr. Zacząłem pilnować horyzontu, unikać zbędnych elementów. Siatka i linie poziomujące stały się moimi sprzymierzeńcami, pomagały w uchwyceniu prostoty i harmonii w obrazie.
Każdy kolejny „pstryk” wydawał się łatwiejszy. Włączona siatka, wyczyszczony kadr, a ja zyskiwałem coraz więcej kontroli nad obrazem. Systemowa aplikacja wystarczała, by tworzyć bardziej przemyślane ujęcia, a regularna praktyka zbliżała mnie do momentu, kiedy fotografia stawała się nie tylko nawykiem, ale także częścią codziennej rutyny.



Tworzenie nawyku
Budowanie nawyku to niełatwe zadanie. Badania pokazują, że potrzeba od 18 do 66 dni, by wyrobić nowy nawyk. U mnie proces ten przebiegał w charakterystycznych fazach. Pierwszy miesiąc upłynął pod znakiem fascynacji i ciekawości. To był czas, kiedy każdy kadr wydawał się odkryciem. Drugi miesiąc przyniósł stabilizację – motywacja była, ale bez tej początkowej ekscytacji. To wtedy przekroczyłem wiele osobistych barier, takich jak robienie zdjęć w miejscach publicznych.
Trzeci miesiąc… to była prawdziwa próba. Kryzys przyszedł w połowie miesiąca. Wcześniejsze zdjęcia były satysfakcjonujące, ale motywacja malała. Tutaj właśnie nawyk okazał się ratunkiem. To on utrzymywał mnie na ścieżce – działałem automatycznie, bez zbędnych pytań i wątpliwości. Czwarty miesiąc, ciepły lipiec, przyniósł nową energię. Fotografowanie stało się już naturalne, nie wymagało ode mnie tyle uwagi, a ja mogłem skupić się na przeżywaniu chwili.
Coś się zmieniło. Moje fotografie zaczęły nie tylko rejestrować rzeczywistość, ale oddawać emocje. Z codziennych ujęć powstała reporterska opowieść – wyraz życia, którego byłem częścią. Każdy kadr, każde zdjęcie miało teraz sens głębszy niż obraz. Były w nich ludzie, chwile, uczucia. Było życie.



Wątpliwości i kryzysy
Podczas takiej podróży kryzysy są nieuniknione. W moim przypadku dwa takie momenty były szczególnie trudne. Kryzys napędza wewnętrznego krytyka – tę cichą, wewnętrzną istotę, która podważa sens tego, co robisz. To momenty, kiedy kwestionujesz swoją pracę i siebie. Ale to właśnie nawyk pomaga przetrwać te chwile, sprawia, że działasz nawet wtedy, gdy wątpliwości wydają się nie do przezwyciężenia.




Podsumowanie
Cała ta historia jest dla mnie podróżą w głąb siebie. Budowanie nawyku, walka z barierami, odkrywanie piękna w codziennych momentach – wszystko to wpłynęło na moje postrzeganie świata. Z czasem ten projekt przekształcił się w coś większego – w świadomą, emocjonalną narrację, która łączy w sobie momenty uchwycone w sposób prosty, surowy i prawdziwy.
Korzystanie z telefonu dało mi coś więcej niż tylko wygodę – przyniosło prawdziwą wolność. Robiłem zdjęcia, ale towarzyszyło mi poczucie, że są one mniej formalne, mniej zobowiązujące niż te z aparatu. Można się pomylić, zrobić ujęcie bez przemyślenia, iść dalej. Każda klatka jest dla mnie elementem eksperymentu, zapisem chwili, który nie musi być perfekcyjny, by był wartościowy.
Dodatkowo, odkryłem, że zdjęcia wykonane telefonem można całkiem fajnie wydrukować w praktycznych wielkościach. Prawda jest taka, że rzadko kiedy przekraczamy format większy niż kartka A4 – a w tym rozmiarze telefon doskonale daje radę. I chociaż wydaje się to drobiazgiem, możliwość przekształcenia cyfrowych ujęć w fizyczne zdjęcia podkreśliła znaczenie tego projektu i jeszcze bardziej zbliżyła mnie do każdego uchwyconego kadru.
W kolejnym wpisie pójdziemy jeszcze dalej. Zajmiemy się aplikacjami i narzędziami, które pomogły mi w pełniejszym wyrażaniu siebie przez kolor i kompozycję.