Wstaję, myję zęby, zaglądam do lodówki. Dalej za okno. Tam powoli zaczyna kreślić się piękny zachód słońca. Tym razem nie będzie to przegapiony widok dnia codziennego. Będzie to przegapiony widok w trasie.
Całość zaczyna się w okolicach 23. Powoli, ślamazarnie pakuję plecak. Z pełną gracją i sztuką zegarmistrza zapominam części sprzętu - o którym to przypomnę sobie później. Napełniam bukłaki. W drogę!
Czarną, ciemną, mieniącą się błyskami lamp mijających miast.
Koła toczą się po asfalcie, znikają kolejne kilometry.
Jestem na miejscu.

Wysiadam z auta, pełen radości i ciepła zabranego z metropolii. Gdy nagle, ni stąd ni zowąd, dopada mnie zimno. Szybkie spojrzenie do plecaka i już wiem. Moja nieoceniona pasja do zapominania dała znać o sobie. Ubieram to co znalazłem i ruszamy.
Ciemny las, światła brak, krok za krokiem coraz dalej.
Szlak postępuje, zostawiając za sobą wszystko co ludzkie. Mija godzina, dalej dwie i nagle spotykasz kogoś jak ty, nocnego marka który nie spodziewał się nikogo na szlaku.
Cześć!
Cześć :)
Rozchodzimy się, każdy w swoją stronę. Mija kolejna godzina (a może dwie? choć kto to liczy), tępo dobre, rozmowa się klei. Dojdę! W końcu... Zakręt, decyzja, pudło. Doliczasz do trasy podwójne kroki!




Nastaje powoli ranek, świat odkrywa swoje karty, pokazuje piękno lasu i otoczenia. Idę dalej, łapiąc nieśmiało kolejne kadry. Niezbyt dokładne, zaszumione. Będące pamiątką notatnika.
Cel coraz bliżej, zakręt, prosta. Jestem.
Tu precyzja zegarmistrza znów dała znać. Otwieram plecak, a tam ciepła brak. Mimo wszystko na spokojnie znajduję miejsce. Rozkładam się... i niech magia pokaże swoje oblicze.




















Fragment czasu później, powoli zaczynam podróż powrotną. Do łoża, w którym grawitacja zatrzyma mnie na dłużej. Wynagradzając bonusowe kroki snem.
A to wszystko co spotkane i przeżyte będzie niewidoczne dla innych. Bo każdy kadr niesie historię, która odtwarza się w głowie.